Powiat i dekanat Włodawski.

...Któż to, któż to zniweczył przybytek Twój Panie,
I święte Twe ołtarze oblał krwi strugami?
hańbo — straszna hańbo! oto chrześcijanie
Tak nad wiernymi Tobie pastwią się sługami...

Parafia Włodawa. (Dusz 2.100).

Proboszcz tej parafii ks. Zieliński Nikon, starzec, jeszcze przed powstaniem polskim i podjęciem kwestii unickiej, prześladowany był przez rząd i usunięty z probostwa za swój jawny wpływ polsko-katolicki na parafian. Rezydował jednak na probostwie w charakterze emeryta, pod opieką administratora ks. Józefa Lewickiego, oddziałując dobroczynnie na dawne swe owieczki.

Ks. Lewicki w 1866 roku i następnym, był przymuszany do przyjęcia rytuału prawosławnego i kazań rosyjskich, lecz jak on, tak też i parafianie jego dzielnie opierali się wprowadzeniu tych nowości do cerkwi św.

W 1867 roku, w Czerwcu, naczelnik włodawski Arandarenko, zwołał unitów z miasta i ze wsi do powiatu i zachęcał ich do podpisania się na „czystą unię“, gdyż stary obrządek unicki, cerkiew i msza nawet, skalane są pomieszaniem z obrzędami łacińskimi, polskim śpiewem i językiem i że teraz czas nastał oczyścić i wrócić unię do dawnego znaczenia.

Parafianie wszyscy, na to wezwanie naczelnika, odpowiedzieli przecząco i nie wdając się z nim w dłuższą dysputę, rozeszli się do domów.

Naczelnik, na rozkaz gubernatora Gromeki, wzywa niebawem parafian po raz drugi do powiatu i oświadcza im z góry, że kiedy oni nie tylko nie są zdecydowani przyjąć oczyszczenia swoich modlitw i cerkwi od polskości i latynizmu, lecz i buntują się przeciwko woli najwyższej, odrzucając rękę, którą im cesarz z miłością podaje, a ks. Lewicki proboszcz podtrzymuje ich w uporze przeciwko rządowi, to on, naczelnik, powiedzieć parafianom jest zmuszony, że odtąd w cerkwi ich unickiej już nie będzie ani organu ani śpiewów dawnych, ani książek do nabożeństwa, żadnych różańców i kazań polskich, i gdy parafianie włodawscy nie zechcą usłuchać, rad zdrowych i życzliwych rządu, to jako nieposłuszni będą zmuszeni słuchać rozkazów jego i spełnić wolę przymusu. Tu zaczął Arandarenko pojedynczo wzywać każdego unitę do podpisu i grozić więzieniem, karami pieniężnymi, wysyłką w głąb Rosji.

Parafianie widząc jasno, że chcą od nich podpisu na odstępstwo od wiary świętej, rozeszli się do domów, odepchnąwszy strażników, którzy ich nie puszczali i strzegli.

Naczelnik rozjątrzony, że misja jego bez skutku, ks. Lewickiego jako buntownika wysyła do siedleckiego więzienia, na niektórych z parafian nakłada karę pieniężną i prosi Gromekę o przysłanie świaszczennika, który by mu ułatwił zadanie oczyszczenia unii we Włodawie. Niebawem też zjechał do Włodawy Jan Bielawskij, świaszczennik zyzowaty ciałem a przewrotny duchem i wspólnie z naczelnikiem powiatu, rozpoczął pracę nawracania ludu do nowych obrzędów. Parafianie widząc, że w cerkwi swojej nie mają już czystej i niepokalanej ofiary, z żalem opuszczają ją i na nabożeństwo przechodzą tłumnie do katolickiego kościoła.

W tym czasie zmieniają się naczelnicy powiatu, w miejsce Arandarenki przybywa do Włodawy naczelnik Tur i rozpoczętą walkę z unitami prowadzi dalej. Tur zwołuje parafian i zachęca ich aby chodzili do cerkwi, dzieci swoje nieśli do chrztu, a przede wszystkim, aby sami dobrowolnie wyrzucili organy z cerkwi i nie ważyli się tam śpiewać po polsku, lecz parafianie powtórzywszy mu jasno swoje wyznanie wiary i zapewniwszy go, że nie przyjmą żadnych zmian w swojej cerkwi i modlitwach, odeszli do domów.

Naczelnik wtedy nakłada na każdego gospodarza kontrybucję od 5 do 10 rubli i powtarza je dalej, a co drugi dzień unitów wzywa do powiatu, chcąc przekonać się, jaki skutek wywiera nałożona na nich kara.

Już kara ta urosła od 100 do 150 rubli na każdego gospodarza, zabrano unitom dobytek, zboże i gospodarskie ich sprzęty i w Wisznicach lub Włodawie za trzeci grosz zaledwie sprzedawano je na licytacji; lud biedny patrzył jak to zniszczenie jego chudoby z dniem każdym rosło i do ostatniej prowadziło go nędzy, żaden jednak unita nie splamił się podpisem na nowy porządek cerkiewny, ani przystał na wyrzucenie organów ze swojej świątyni. Organy z cerkwi wyrzucili strażnicy z kozakami.

Taka walka z ludem i udręczenie go, trwały z niewielkimi przerwami do 1874 roku.

Parafianie włodawscy pod przewodnictwem gospodarza Grzegorza Sielaszuka, jeździli aż dziewięć razy do Chełma do biskupa Kuziemskiego z prośbą, aby im dał proboszcza unickiego, a Bielawskiego od nich zabrał. Biskupowi śmiało mówili, że dopokąd ten świaszczennik będzie we Włodawie, oni do cerkwi nie pójdą, ani dzieci swoje nie dadzą mu do chrztu, gdyż to pop prawosławny, a ich osobisty wróg i nieprzyjaciel. Lecz wszystkie te deputacje i prośby parafian pozostały bez żadnego skutku.

„Moje dzieci — pytał ich biskup, — po czym że wy poznajecie, że ksiądz wasz nie jest unickim? Że organów nie obronił w cerkwi? że mszału nie przenosi w czasie mszy? Wszak to wszystko jedno jest, czy organ gra w cerkwi czy nie, lub czy mszał leży z prawej lub lewej strony ołtarza".

Jeżeli to wszystko jest jedno, księże biskupie — odpowiedzieli unici — to niech dla spokoju nas głupich, powrócą nam ks. Lewickiego lub staruszka naszego ks. Zielińskiego i niech mszał na ołtarzu przenoszą jak dawniej, niech nie zakazują nam śpiewać pacierzy i odmawiać różańca, niech mówi do nas ksiądz polskim językiem, bo rosyjskiego my nie znamy. Jaśnie księże biskupie! — dodali, — pamiętamy dobrze jak za Bugiem wyrzucano organy, monstrancje, kielichy, dzwonki, zakazano śpiewów polskich i różańców, przenoszenia mszału i mówili, że to wszystko jedno, potem zakazali wspominać papieża, pokazali rózgi ludowi i nahajki, i rozpoczęli prawosławie. U nas będzie tak samo, kiedy rozpoczęli oczyszczać cerkiew, to wyrzucą nam i wiarę. Tak księże biskupie!

Tak nie będzie! zawołał biskup Kuziemski i uderzając się w piersi, rzekł im: ja jestem katolikiem i dopokąd będę z wami, wy będziecie katolicy".

„Dobrze, Jaśnie Biskupie! odrzekli mu. Chcemy z Wami najdłużej żyć, ale potem co będzie? Rząd nie poprzestanie na dzisiejszych ustępstwach w cerkwi, ale zażąda więcej i wszystko pójdzie tak samo jak za Bugiem".

„Bóg czuwa nad nami i nad naszą świętą cerkwią, rzekł biskup. Wracajcie do domu i bądźcie spokojni. Ja wam księdza chciałem odmienić, ale nie mogę, bo gubernator na to zezwolić nie chce. Mówcie ten sam wasz pacierz, kochajcie waszą cerkiew, nie lękajcie się zmian dzisiejszych, one nie zmieniają naszej św. wiary.

Dosłowne, z notatek unitów i opowiadań unickiego księdza. (P. p.)

I z tym odprawił biskup włodawski unitów, będąc pewnym, że ich nie przekonał, unici zaś wracali i po dziewiąty raz od biskupa smutni, że nie mają pasterza, który by ich nieustraszenie bronił przed schizmą.

Po powrocie zdecydowali się parafianie włodawscy podać zbiorową prośbę do namiestnika, lecz ta żadnego nie odniosła skutku.

Pop Bielawskij wreszcie, jeden z liczby tych czterech popów, którzy świętokradzko w bialskiej cerkwi zdjęli relikwie św. Jozafata z ołtarza i znieśli je do podziemi! cerkiewnych, w 1873 roku, w miesiącu Grudniu, tknięty apopleksją, pada trupem przy ołtarzu w cerkwi włodawskiej, a parafianie widząc w tym karę Bożą, biorą w opiekę swoją cerkiew i postanawiają obronić jej świętość przed najściem nowego popa Korańła, którego żydzi na swoich furmankach sekretnie w nocy do Włodawy przywieźli.

Zbierają się więc tłumnie unici, popa z probostwa wypędzają, wyrzucają za nim jego rzeczy na drogę, klucze cerkiewne kryją pomiędzy sobą, a lękając się, aby strażnicy z rozkazu naczelnika nie odbili takowych i na sprofanowanie świątyni nie wprowadzili wyrzuconego popa, obstąpili cerkiew i silną trzymali straż dokoła.

Naczelnik Tur sądził, że zapał ten ludu ostygnie na mrozie i po kilku dniach takiego postoju pod cerkwią unici rozejdą się do domów, a on będzie mógł wtedy wykonać rozporządzenia Gromeki i popa sprowadzić do plebanii. Składa więc raporty, że unici są spokojni i nie stawiają mu żadnych przeszkód, a tymczasem popa u siebie podejmuje, na próżno wyczekując rozejścia się unitów.

Gdy jednak czwarty już tydzień mijał, a nadzieje naczelnika spokojnego zainstalowania popa znikły przed niezmienną postawą ludu, poświęconego bronić swojej cerkwi i trzymającego silną straż przy niej, jak we dnie tak i w nocy, złożyć musiał o wszystkim raport rzeczywisty i żądał instrukcji jak mu postąpić należy. Gromeka o tym zawiadomił Kotzebuego i ten natychmiast wysłał do Włodawy niejakiego Baranowa z poleceniem, aby mu rzeczywiste o calem tym zajściu złożył sprawozdanie i energiczne przedsięwziął środki przywrócenia porządku.

Baranów na wstępie zwymyślał Tura za jego politykę i niezdecydowane postępowanie z unitami, którzy pobłażanie jego przyjmowali za dowody słabości rządu i natychmiast wezwawszy z Lublina dwa szwadrony huzarów i 200 kozaków z ich atamanem, wreszcie poleciwszy Turowi energiczne rozpędzenie unitów, sam odjechał do Warszawy z raportami.

Konnica przybywszy do Włodawy, poszła szarżą na biednych unitów, zgromadzonych z kobietami i dziećmi dokoła cerkwi. Bezbronni unici odrzucili myśl wszelkiej obrony, nikt z nich nie podjął z ziemi kamienia na nieprzyjaciół, nikt nie miał z sobą nawet kija w ręku. Wszyscy padli na kolana i twarze, śpiewając i tuląc się do matki swej ukochanej cerkwi, wszyscy byli gotowi na jej cmentarzu męczeński ponieść żywot. Husarzy i Kozacy z pałaszami i nahajkami, wpadli na bezbronnych i zadowoleni z łatwej wojny, tratowali leżących na ziemi, bijąc ich pałaszami i nahajkami. Wszyscy byli ranni, pokrwawieni, jęczący okropnie.

Po tym skatowaniu unitów, ataman wydał rozkaz, kobiety i dzieci leżące na cmentarzu oddzielić od mężczyzn i wywlec je za parkan. Kozacy więc podnosili, ciągnęli i jak snopki przerzucali kobiety i dzieci przez parkan, a husarzy chwytali je, trzymali i bili, wzbraniając im wejścia na cmentarz.

Oddzieliwszy tak kobiety i dzieci, żołnierze uderzyli na samych mężczyzn, tratowali i batożyli ich powtórnie, potem wywlekali każdego za cmentarz i pędzili do powiatu, gdzie na rozkaz Tura mieli się wszyscy mężczyźni podpisać, że klucze cerkwi wydadzą, popa przeproszą i nie będą mu przeszkadzać w wypełnianiu jego nowych obrzędów.

Chociaż już noc zapadła, nie przyniosła jednak nikomu odpoczynku. Dopokąd lud niezłamany i silny duchem a wiarą, jego kaci nie mogą złożyć broni, ani powrozom swoim i nahajkom pofolgować. Przed powiatem więc z rozkazu Tura i atamana, powtarza się przy świetle ognia bolesna scena batożenia unitów, kolejno zapytywanych i rozciąganych na śniegu. Potem kazał Tur powiązać wszystkich jak bydło i zawlec do czasowo przygotowanych więzień, gdzie przedtem, bogaci w pomysły naczelnik i pop, na ścianach aresztu namalować kazali swojemu artyście fantastyczne wizerunki czartów, tłumacząc unitom, że to polska wiara daje im za życia tych czartów i zniszczenie i po śmierci także piekłem i diabłami im zapłaci.

Znieśli te wszystkie upokorzenia i katusze wyznawcy św. wiary i żaden z nich nie splamił się podpisem na prawosławie. Milej im było i spokojniej, jak mówili, patrzeć i być w towarzystwie namalowanych czartów, jak być razem z tymi, którzy szatańską na ziemi spełniając misję, tych czartów malowali.

Nazajutrz naczelnik połowę unitów rozpędził do domu, a drugą połowę kazał okuć w kajdany na ręce i nogi; zebrał furmanki i pod silnym konwojem konnicy, biednych unitów jak złoczyńców odesłał do kryminału bialskiego.

Tu znany nam, sławny kapitan Gubaniew, skazał już i tak głodnych więźniów na trzy dni ciężkiego postu, a potem odwiedzając ich codziennie, kazał bić kozakom, wrzeszcząc: „odbiję przynajmniej na was ten chleb cesarski co zjecie go tutaj, wy darmozjady!" A gdy który odezwał się, że wolałby z głodu umrzeć, niż być na cesarskim chlebie, bić kazał śmiałków bez litości. Więźniom zmienić bieliznę nie było wolno i jeżeli Gubaniew zauważył na unicie bielszą koszulę, którą mu przez ręce stróża więziennego podała żona wyznawcy, lub kto z litości opłukał mu w wodzie bieliznę nocną porą, stróża Gubaniew wypędzał ze służby, a dozorca więzienia odbierał naganę i posądzony był o współczucie dla unitów.

Kiedy Gubaniew tak się obchodził z unitami włodawskimi, zamkniętymi w bialskim kryminale, Tur z kozakami, huzarami i strażnikami niszczył do szczętu ich gospodarstwa i pracę. Woły, drób trzoda, zboże, wozy, odzież, pościel, wszystko było albo zabierane dla wyżywienia wojska i koni, albo sprzedawane za bezcen żydom na licytacji i za otrzymane stąd pieniądze kupował naczelnik przyprawy kuchenne dla wojska, wódkę, papierosy, część zaś wnosił do kasy, jako kontrybucję włożoną na unitów za nieprzyjęcie prawosławia. Po zniszczeniu zasobów gospodarczych, znikły parkany, płoty i drzewo nawet budulcowe, przygotowane przez unitów do budowy lub poprawy ich budynków.



1) Teodor Cipułowicz,
gospodarz lat 24 mający, za to, że nie chciał oddać klucze cerkiewne, zbity był tak okropnie na rozkaz Tura, że w tydzień z ran ciężkich męczeńskie zakończył życie., odpuszczając zabójcom swoim.

Annę Cipułowicz, żonę męczennika,
bito także bez litości i potem Tur wysłał ją z dzieckiem niemowlęciem do więzienia bialskiego na 10 miesięcy.

2) Filip Oczkus,
gospodarz, zbity przez kozaków umarł na trzeci dzień w okropnych cierpieniach, pozostawiwszy żonę i dwoje dziatek. Pierwszego i drugiego męczennika pochowały same kobiety na cmentarzu.

3) Bazyli Oczkus,
batożony przez kozaków, umarł w Biały męczennikiem.


Nie obeszło się tu bez katowania kobiet, które dzieci swoje nie chciały ochrzcić u popa.

1) Bohaterska Anna Anisiewicz
odebrała 350 nahajek i rok cały z dziecięciem odpokutowała w więzieniu bialskim, lecz dziecka swego do schizmatyckiego chrztu nie wydała.

2) Krystyna Weliszuk
zbita okropnie i obumarła, zaledwie przez doktora odratowaną została i leżała w szpitalu około pół roku.

Inne matki, albo dzieci swoje ukryły, albo i same z dziećmi pokryły się przed Turem i jego strażnikami.


Wywiezieni w głąb Rosyi:

1) Wawrzyniec Anisiewicz.
Staraec unita

2) Maciej Anisiewicz,
syn starca Wawrzyńca.

3) Teodor Bliska,
gospodarz jak i pierwsi, pozostawił żonę i 4 dziatek.

4) Jakub Kalicki,
zostawił żonę i dwoje dzieci.

5) Paweł Krawczuk,
zostawił żonę i dwoje dzieci.

6) Wawrzyniec Gypułowicz,
zostawił żonę i czworo dzieci.

7) Teodor Kolęda.
brak danych (tt)

8) Sylwester Kruciuk.
brak danych (tt)


Parafia Horodyszcze (dusz 2.000).

Parafia ta od 1869 do 1874 roku płaciła do kasy za upór swój kontrybucję roczną. W r. 1874 przybyły tu dwie roty piechoty, z domów żołnierze porobili kryminały i lud powiązany wtrącali do tych więzień. Z tych więzień odsyłano wpływowych unitów do Biały i Siedlec jako aresztantów - zbrodniarzy.

Naczelnik powiatu, pewnego dnia wydał rozkaz i pop odczytał go ludowi, że jeżeli za półtorej godziny unici nie przyjmą prawosławia, każe ich wszystkich rozstrzelać na polu. Zebrał się lud z parafii, gotowy na śmierć i przed kwaterą popa i naczelnika począł śpiewać na klęczkach: „Kto się w opiekę". Skończyło się jednak tym razem tylko na rozpędzeniu ludu. Potem kazał naczelnik unitom zbierać błoto łopatami z dróg i gościńców i na wszystkie strony wypędzał ich z furmankami.

Pewnego dnia, naczelnik kładąc się spać, kazał unitom wykopać studnię na podwórzu plebanii, przed rankiem ją skończyć i ze studni tej podać sobie i popowi wody do umycia.

Jak niewolnicy Egiptu, przy świetle ogniska, parafianie wzięli się do roboty. Studnię wykopali, ocembrowali ją balami, oczyścili wodę i tyranom swoim, śpiącym jeszcze, postawili ją przed łóżkiem.

Dwie roty wojska uważał naczelnik za niewystarczające do zaszczepienia prawosławia w parafii Horodyszcze, więc sprowadził jeszcze dwie roty piechoty, szwadron dragonów i stu kozaków. Bić kazał małych i starych bez miłosierdzia. Zażądał potem jeszcze przysłania stu kozaków na kark parafian i do batożenia ich. Szło trzy woły dziennie i wieprze i owce na wypas żołnierzy, a gorzałka się lała na konto unitów, ile jej tylko żołdactwo niesforne wypić mogło.

Barbarzyństwo krańcowe podszepnęło naczelnikowi nowy sposób dręczenia unitów. We wsi Polubicze, kazał Tur spędzić do jednego ogrodu wszystek inwentarz włościański, bydło, świnie, owce, unitów zaś zapędzić do najbliższych i sąsiednich chałup. Zimno było ogromne. Inwentarz ten trzymać kazał o głodzie przez 3 dni, i tyran pytał unitów przerażonych ustawicznym rykiem biednego zwierza, czy przyjmują prawosławie, inaczej w oczach ich zatraci wszystko śmiercią głodową. Jęk przemarzłego i zgłodniałego bydlęcia był tak straszny, że człowiek drżał duszą całą z przerażenia i płakał więcej nad bydlęciem, niż nad sobą.

Plagę głodu bydląt, zmieniono potem na plagę bicia unitów. Wreszcie po 4 miesiącach takiego postoju, po zniszczeniu materialnym parafian Horodyszcza, moskiewska szarańcza wyszła stąd, obiecując przybyć na jesień, gdy znowu stodoły będą pełne pracy unickiej.


Parafia Orchówek (dusz 1.100).

Naczelnik Arandarenko narzucał ks. Szulakiewiczowi, proboszczowi miejscowemu książki kazań ruskich i nowe rytuały, lecz ksiądz albo odsyłał je na powrót do powiatu, albo w kąt wrzucał, nie robiąc z nich żadnego użytku.

Za organy ta sama tu historia i zniszczenie co i we Włodawie. Parafianie chociaż katowani ciężko przez kozaków i zapłacili kontrybucji każdy od 150 do 200 rubli za nieposłuszeństwo rządowi, śpiewali jednak w cerkwi dawne religijne pieśni, pacierze i różańce, gotowi i większą ponosić karę a płacić kontrybucję. Arandarenko nareszcie zmuszony był sam z kozakami wynieść organy z cerkwi.

Kiedy ks. Szulakiewicz był zmuszany przez rząd, aby namawiał parafian do spokojnego przyjęcia zmiany obrzędów i zaprzestania religijnych polskich śpiewów, ksiądz unikając tak wstrętnego a piekielnego rzemiosła, zlicytował swoje domowe sprzęty i chciał uciec z kraju, lecz został wywieziony i zamknięty do więzienia w Radecznicy, skąd dopiero po trzech latach aresztu uciekł za granicę i w Galicji przyjął obowiązek nauczyciela wiejskiego.

Po wywiezieniu ks. Szulakiewicza, przybył do Orchówka pop Bielawski i zaraz do cerkwi wniósł przywiezione z sobą na furmankach prestoły i dodatki prawosławne, lecz parafianie natychmiast zebrawszy się, wyrzucili go z probostwa z ruchomościami jego, cerkiew oczyścili z prestołów i zamknęli ją, a klucze ukryli pomiędzy siebie. Tur zawiadomiony o tym, przybył z kozakami i chciał unickich przywódców wyszukać, lecz gdy wszyscy odpowiedzieli mu, że jednakowo są winni, za karę przez cztery tygodnie znosić musieli postój darmozjadów kozackich, który ich ogołocił ze wszystkiego pożywienia, a dobytek i sprzęt domowy poszedł na licytację i opłacenie kontrybucji, którą Tur nakładał i ściągał przymusowo.

Rok 1875 w tej parafii przeszedł tak samo męczeńsko i krwawo jak i w innych, lecz szczegółów nie otrzymaliśmy.


Parafia Sobibor (dusz 1.000).

I tu podobna historia jak wyżej. Naczelnik Arandarenko rozsyła księgi, które mu ks. Paweł Szymański, proboszcz tutejszy, jako bezużyteczne w cerkwi i nieobowiązujące go, odsyła na powrót do powiatu. To samo ścieranie się policji z ludem o wyrzucenie organów i zaprzestanie modlitw polskich i śpiewów, ten sam gwałt, batożenie, wreszcie Arandarenko z kozakami wynosi z cerkwi organy i uwozi je do Włodawy. Tur zwiększa bardziej jeszcze surowość swego poprzednika, na nieuległych unitów nakłada kontrybucje, przepełnia nimi więzienia, mści się za ich opór i obdziela wszystkich karą cielesną.

Gdy w r. 1874 Tur wywiózł z probostwa ks. Pawła Szymańskiego do Rosji, jako nieuległego narzuconego prawosławia przepisom i rzekomego buntownika ludu, a na jego miejsce wprowadził schizmatyckiego intruza, parafianie pomimo tylu wycierpianych nieszczęść i prześladowań, zbierają się na probostwie, popa z rzeczami jego wyrzucają, zamykają cerkiew i. klucze ukrywają, a z rezygnacją przyjmują wszystkie następstwa tej ciężkiej i bezbronnej ze schizmatyckim rządem walki.

Tur mając już gotowy rozkaz zbierania podpisów na prawosławie, z kozakami znowu batoży i krwią oblewa parafian przez dwa tygodnie, następnie związanych wybrańców, odsyła ich do kryminałów siedleckiego i bialskiego, a sam w parafii gospodarzy, rujnując ją postojem wojska i ciężkimi kontrybucjami.


Parafia Zbereże (dusz 1.200).

Ks. Michał Horoszewicz, proboszcz tej parafii, prowadził wzorowo swoje owieczki i opierał się wprowadzeniu do cerkwi schizmatyckich przepisów i obrzędów. Za ten systematyczny opór i spełnianie obowiązków swoich, w r. 1874 odsądzony został od probostwa, uwięziony w Lublinie, następnie wywieziony do Radomia, gdzie też w parę lat życie zakończył. Opatrzony św. Sakramentami kościoła, pozbawiony został katolickiego pogrzebu i po tygodniu dopiero policja sama uprzątnęła zwłoki zmarłego męczennika - kapłana i na wzgardę katolicyzmu i polskości, pogrzebała go jak poganina lub zwierzę wobec zrozpaczonej rodziny zmarłego.

Organy zdjął tu Arandarenko z kozakami i odwiózł je do Włodawy, obłożywszy parafię kontrybucją za opór.

Po wywiezieniu ks. Michała Horoszewicza, unici nie wpuścili do plebanii popa, którego im Tur przywiózł. Tu rozpoczęła się smutna historia walki brutalnej siły z duchem ludu, walka podobna do poprzednich, w której unici nie ustępując ze stanowiska wyznania wiary św. i bohaterstwa, ponieśli ciężkie ofiary swojej pracy, zdrowia, wolności, wywiezienia od rodzin swoich w głąb Rosji.


Parafia Ostrów (dusz 1500).

Wielkim nieszczęściem dla parafian ostrowskich był proboszcz ich dawny, Józef Tąkiel, który udając wiernego pasterza, wilkiem był podstępnym dla swojej trzody, gotów sprzedać ją i rozszarpać dla materialnych korzyści i rządowych względów. Przyjął on książki i schizmatycki rytuał, bałamucił parafian, żeby wyrzucili śpiewy polskie, a wprowadzili śpiew ruski, gdyż język podług niego, chociaż nic nie stanowi u Boga i Bóg zarówno wysłuchuje ludzi w jakimkolwiek narzeczu do niego się modlą, to jednak ponieważ Polacy modlą się i śpiewają w swoich kościołach po polsku, unici powinni modlić się i śpiewać w swoich cerkwiach po rusku. Zresztą i papieże nakazali unitom trzymać się ruskiego języka, a na księży unickich włożyli obowiązek uczyć ich i ruskiego języka przestrzegać.

Tym sposobem łatwo przyszło Takielowi wprowadzić do cerkwi język ruski a wyrzucić modlitwy w polskim języku śpiewane. Lud ciemny słuchał proboszcza, modlił się i śpiewał jak on chciał, nie domyślając się zdrady, nie bronił też wyniesienia z cerkwi organu.

Gdy w końcu 1873 roku zapowiedział Tąkiel, że z nowym rokiem wszystkie nowości łacińskie wyrzuci z obrzędów i liturgii unickiej, że już nie będzie przenosił mszału, nie będzie używał monstrancji w czasie odpustów, ani dzwonków etc., parafianie teraz dopiero zrozumieli podstęp i chytrość Tąkiela, otworzyły się im oczy ducha, nazwali go Judaszem, co się zaprzedał rządowi, i wilkiem, co chce im świętą wiarę wydrzeć, a ich rozszarpać.

Zaraz też z płaczem opuścili cerkiew swoją, wrócili na powrót do swoich paciorków, różańców, wyrzuconych śpiewów polskich, i odtąd wszyscy oblegać poczęli świątynie katolickie, cisnąć się do Sakramentów, słuchać pilnie nauk i katechizmu kościoła świętego.

W miesiącu Grudniu 1874 roku, parafianie ostrowscy sprzykrzywszy sobie żarty z nich i naśmiewania się Tąkla, że on i bez parafian potrafi być proboszczem w Ostrowie, zebrali się na probostwie i z plebanii wyrzucili odszczepieńca z jego rzeczami, następnie weszli do cerkwi, powynosili stąd prawosławne prestoły i nowe ikony i zamknąwszy cerkiew, strzegli ją tłumnie przez tydzień cały. Tur lękając się powtórzenia krwawych scen i oporu ludu, jakie miały miejsce w innych parafiach, udał, że na to nie zwraca uwagi swojej, i parafianie po tygodniu pilnego strzeżenia cerkwi rozeszli się do domów.

15 Grudnia przybył Tur do Ostrowia i zwoławszy parafian, przekonywać ich począł łagodnie, że te zmiany w cerkwi, dla których oni wyrzucili ks. Tąkiela jak psa z mieszkania i cerkwi, muszą być koniecznie wprowadzone, bo one są dalszym ciągiem oczyszczenia unickiej cerkwi ze zwyczajów polskich i łacińskich, że przez to cerkiew unicka nie przestanie być tą samą cerkwią, jak i oni będą zawsze unitami prawymi.

„Panie Naczelniku! odpowiedzieli unici, dotychczas słuchaliśmy was, bo byliśmy głupi, nie wiedzieliśmy czego od nas chcecie. Mówiliście nam z ks. Tąkielem: oddajcie organy, bo to polskie i że więcej od nas nie chcecie. Usłuchaliśmy was i dla spokojności oddaliśmy wam organy nasze. Później powiedzieliście: wyrzućcie jeszcze śpiewy polskie, bo to nie wasze, zaprzestaliśmy i religijnych śpiewów i wyrzucić pozwoliliśmy z cerkwi polskie nabożne książki. Kazaliście dalej, usunąć z cerkwi naszej kazania polskie, a wprowadziliście ruskie, przystaliśmy i na to, a chociaż nie rozumieliśmy mowy ruskiej, słuchaliśmy jednak waszych nauk. Teraz nam głosicie, że już nie będziemy mieli monstrancji, świąt dawnych, dawnego użycia mszału, dzwonków, procesji, i każecie usuwać nasze ołtarze z cerkwi, a wnosić wasze prestoły, jak i księdzu kazaliście brodę już zapuścić, na to już my przystać nie możemy, już wiemy, czego od nas chcecie. Księdza waszego sobie weźcie, on nie nasz i do cerkwi więcej go nie wpuścimy. Powiadacie, że w cerkwi naszej wszystko polskie. A gdzież jest boskie? Toć my w cerkwi nie Polskę ani Polaków czcimy, ale Boga. Toć i my nie żydzi jesteśmy, tylko Polacy, żyjemy i pracujemy na ziemi polskiej i po polsku modlić się chcemy jak i ojcowie nasi“.

Po tak śmiałej odpowiedzi parafian. Tur rozwścieczony zawołał: „Myślałem, że będę miał do czynienia z ludźmi, więc tylko sam do was przyjechałem, widzę teraz, żeście bydło zuchwałe i niewdzięczne względem cesarza, więc wkrótce przybędę do was z gośćmi, którzy was ze skóry obedrą. Posłuchajcie mię, nic od was nie żądam, tylko przeproście ks. Tąkiela i w cerkwi nie przeszkadzajcie mu spełniać obowiązki święte, a wszystko wam daruję, bo zawsze byliście dobrzy i rozumni ludzie".

„Przeciwnie, Panie Naczelniku, odrzekli unici śmiało, my dawniej, byliśmy głupie bydło i popędzaliście nas jakieście chcieli, ale dziś wiemy co nam i mówić i czynić wypada i nie lękamy się odpowiedzialności. Pana Tąkla nie przeprosimy, bośmy go nie obrażali, zabierzcie go sobie, on już nie nasz ksiądz.

Naczelnik odjechał, zdał raport Gromece, a na trzeci dzień przyszło 300 kozaków, 4 roty piechoty i rozkwaterowali się w Ostrowie i wioskach, składających ostrowską parafię. Zaraz też za wojskiem przybył sławny apostoł prawosławia kapitan Gołowińskij, z nieograniczoną władzą życia i śmierci, którego Gromeka wysłał do nawrócenia parafian ostrowskich.

Gołowińskij objechawszy parafię, kazał wszystkim unitom zgromadzić się na drugi dzień raniutko w sąsiedniej wiosce Jamy i stanąć na wzgórku, do wysłuchania uroczyście mającej się im ogłosić woli cesarskiej.

Gdy rozkaz ten posłuszni unici wypełnili, kazał Gołowińskij dwom rotom wojska z rozwiniętym sztandarem i 300-stu kozakom z lancami, przy odgłosie trąb i bębnów, marszem zbliżyć się do ludzi pod wzgórek. Potem kazał wojsku rozłączyć parafian, po jednej stronie ustawić mężczyzn, po drugiej kobiety i dzieci. Gdy dokonano tej komedii, dwie roty piechoty otoczyło kobiety i dzieci, 200 kozaków na koniach okrążyło mężczyzn, a 100 kozaków stanęło na stronie z podniesionymi nahajkami, gotowi spełnić Gołowińskiego rozkazy.

Gołowińskij wtedy zbliżył się do mężczyzn i odezwał się do nich w te słowa: ,Nie pytam was, czy przyjmujecie prawosławie, lecz pytam i żądam w imieniu cesarza, abyście przeprosili ks. Tąkiela i przynieśli mi od niego kartkę, jako dowód, że się on na was nie gniewa i, że przyrzekacie odtąd spokojnie przyjąć oczyszczenie obrzędów waszej cerkwi.

„Wielmożny Panie! odpowiedzieli unici. Ksiądz Tąkiel powinien Boga i nas przeprosić, nie my jego. On złamał ślub i przysięgę złożoną papieżowi, on zdeptał świętą katolicką wiarę w Boga, on splamił nasze ołtarze, nas zdradził i wam nas wydał, i za to mamy mu podziękować, ucałować jego ręce i w naszej cerkwi wyrzec się wiary, papieża, splamić nasze sumienie? Nie, my tego uczynić nie możemy!

„To patrzcie! odpowiada Gołowińskij. Nad karkami waszymi stoją kozacy, gotowi krew waszą wytoczyć.

„Wola wasza, odrzekli unici, komu potrzebna krew nasza niech ją toczy. Ona będzie modlitwą naszą i za nasze grzechy pokutą".

„Wszak wy lud ruski, objaśnia Gołowińskij, czemuż tak nienawidzicie to, co jest ruskie?"

„My lud rzymskokatolicki, polski lud, odparli unici". Zaledwie słów tych dokończyli, wrzasnął Gołowińskij : „Polaki i rzymskokatolicki naprzód wystąpcie"!

Gdy po chwili zastanowienia lud wszystek postąpił naprzód, Gołowińskij wziąwszy od wójta spis parafian, każdego z listy wywoływał pod nahajki. 100 kozaków i dwie roty piechoty pilnowało unitów aby nie zbiegli do domów, a 200 kozaków rozkładało i katowało wyznawców św. wiary. Gołowińskij z zapalonym cygarem przechadzał się pomiędzy jęczącemi ofiarami i patrząc na zbroczonych we krwi, wołał: „Upamiętajcie, nawróćcie się. Wasze nieposłuszeństwo cesarz wam daruje, bo inaczej, jutro wam włożę więcej jeszcze jak dzisiaj i pozabijam was wszystkich".

Nie dożyjemy, wołali unici, a jeżeli jeszcze żyć będziemy, życie to łatwo złamiesz, lecz nie przełamiesz wiary naszej".

Pomiędzy katowanymi, jęczał na ziemi zalany krwią męczeńską przeszło 70-letni starzec Erazm Abrarnik. Dzieci, wnuki i prawnuki otaczały go krzycząc w niebo głosy, zanosili się od płaczu wszyscy nań patrzący i wołali na Gołowińskiego: „Herodzie okrutny! jak nie zważasz na starość tego człowieka. Bóg cię za to ciężko skaże"!

Lecz wyrzut ten i płacz ludu, był pożądaną i pożywną strawą dla tyrana Gołowińskiego, on się tem uszczęśliwiał i cieszył, że prawosławie już kruszy zapory unii i wstępuje w granice ostrowskiej parafii. Więc paląc cygaro i śmiejąc się; przystępuje do leżącego na ziemi starca i mówi doń: „Słuchaj stary, żal mi ciebie, żeś się tak na starość opuścił i zasługujesz na tak ciężką i poniżającą karę, tyś uparty, a drugiej takiej kary nie wytrzymasz i skonasz. Czyż ci nie żal twoich wnuków i dzieci co płaczą nad tobą"?

Abramik przerywanym głosem, a raczej szeptem odpowiada mu: „Nie żałuję ich, panie... bo wiem, że się Bóg niemi opiekować będzie... Oni strzec będą wiary Jego... i wspominać, że ich dziad za wiarę został zabitym . . . Ja bym już i bez waszej kary niezadługo skonał... A jeżeli przyspieszasz mi śmierć... to Bóg ci zapłać... a wiary mojej nie złamię".

„Proklataja polskaja skotiria"! wrzasnął Gołowińskij, odskakując od starca i w pół przepalone cygaro rzucając o ziemię. Szyderstwo i śmiech znikły z jego twarzy, brwi ściągnął, czoło wściekle namarszczył i starca jeszcze bić kazał. Wreszcie zemdlonego i zimnego wrzucili kozacy w śnieg, a kolejno wzięli się do batożenia innych.

Po skatowaniu mężczyzn, którzy leżeli jak omłócone snopki na ziemi, wziął się Gołowińskij do męczenia kobiet i dzieci, aby i te złożyły daninę krwi i łez swoich za wiarę, a tymczasem do Ostrowa wysłał rozkaz, aby z żydowskich domów przygotować natychmiast szpitale dla rannych.

Gdy już noc zapadła, Gołowińskij zgłodniały i wściekły, że pomimo wysiłku całodziennej szatańskiej swej pracy, upartych nie przełamał unitów, chociaż ich wszystkich zbił i pokaleczył, z miasta i ze wsi zebrał furmanki, kazał na nie wrzucić poranionych i jednych zawieźć do miasta, do przygotowanych naprędce szpitali, innych zaś rozwieść po wsiach.

Po tych męczarniach ludu, Golowińskij trochę wypoczął, obchodził szpitale, kazał felczerom przy sobie opatrywać rannych, sam chorych nawiedzał, pulsy ich liczył, rozgorączkowanym kazał śnieg do głowy przykładać. Przez cztery tygodnie tak rewidował chorych, chodząc od domu do domu i jeżeli którego osądził zdrowszym, brał go natychmiast na nową próbę.

Potem Gołowińskij nakazał unitom kopanie rowów wśród zimna, zgarnywanie śniegu z placów i pól i zsypywanie go na drogi i znowu przenoszenie go z dróg na dawne miejsce, do czego używał kobiety a nawet i dzieci, wszystkich kogo tylko z barłogu ściągnął jako zdrowszego.

Wreszcie Gołowińskij nie zaszczepiwszy prawosławia w parafii ostrowskiej, kilkuset unitów rozesłał po kryminałach i bliższych aresztach, wojska dwie roty i 300 kozaków pozostawił w parafii na utrzymaniu unitów, a sam na rozkaz Gromeki wyjechał, szukać lepszego powodzenia w innym miejscu.

Wojsko w parafii ostrowskiej stało od połowy grudnia do końca kwietnia 1875 roku. Wyrżnęło unitom samych krów i wołów 500 sztuk i zniszczyło ich tak, jak najbardziej barbarzyński nieprzyjaciel nie byłby w stanie zniszczyć swojego wroga. Kontrybucji zapłaciła parafia około 200.000 złotych. Godzi się tu wspomnieć kilka imion męczeńskich.

Erazm Abrarnik, starzec ze wsi Jamy,

o którym wyżej wspomnieliśmy, wysłany został przez Gołowińskiego po kilku tygodniach leczenia, do kryminału w Biały. Stąd jako chory odesłany został do domu, gdzie też w kilka dni zakończył życie, przekazując towarzyszom i rodzinie szczytny przykład stałości w wyznaniu św. wiary.

Tekla Lisicka ze wsi Tyśmienice,

trzy razy była bita okropnie przez kozaków. Przez Gołowińskiego odesłana do kryminału bialskiego, skąd jako chora wróciła do domu i skonała w męczarniach, zostawiając dzieciom pamiątkę, jak mają swoją wiarę kochać i cierpieć za nią.

Daniel Abramik starzec, krewny Erazma,

przeniósł ciężki chrzest krwi i cierpień za wiarę świętą, rok męczarni w kryminale bialskim, 5 lat wygnania w głębokiej Rosji. Dręczony tęsknotą za rodziną uciekł z Rosji do domu. Naczelnik powiatu na rozkaz Gromeki, już miał odstawić zbiega jego kosztem własnym na powrót, skąd uciekł, lecz śmierć litościwsza od prześladowców, zakończyła jego męczeński tułaczy żywot.


Z parafii ostrowskiej wysłani do głębokiej Rosyi pomiędzy innymi:

1) Razyl Łyska,
wójt gminy z Tyśmienicy, pozostawił żonę i 5-ro dzieci.

2) Julian Łyska,
zostawił żonę i jedno dziecię.

3) Jan Łyska,
zostawił żonę i 4-ro dzieci.

4) Gabryel Łyska,
pozostawił żonę i 3-je dzieci.

5) Szymon Abramik,
syn Daniela, zostawił żonę i dwoje dzieci.

6) Benedykt Abramik,
wywieziony od żony i dziecka.

7) Gerwazy Abramik,
zostawił żonę i jedno dziecię.

8) Andrzej Szkuhat,
zostawił żonę i 4-ro dzieci.

9) Józef Szkuhat,
pozostawił żonę i troje dzieci.

10) Filip Kotus,
zostawił żonę i troje dzieci.

11) Jan Abramik,
zostawił żonę i dwoje dzieci.

12) Izydor Abramik,
zostawił żonę i jedno dziecię.

13) Dawid Szkuhat,
wywieziony od żony i dwojga dzieci.

14) Bazyl Bluźniuk,
od żony i jednego dziecka.

15) Aleksander Kowalczuk,
zostawił żonę.

16) Filip Abramik,
zostawił żonę i 5-ro dzieci.

17) Paweł Bujko,
zostawił żonę i dwoje dzieci.

18) Tomasz Kunaszyk,
zostawił żonę i dwoje dzieci.

19) Pantaleon Horaszczuk,
wywieziony od żony i trojga dzieci.

20) Michał Wolski,
wywieziony od żony i trojga dzieci.

21) Grzegorz Łyska,
wywieziony od żony i trojga dzieci.

Dodać tu należy, że w ostrowskiej parafii, to samo się działo co we wsi Kostry, radzyńskiego powiatu i w wielu innych miejscach, że gdy mężczyźni i ojcowie rodzin w kajdany zakuci wysłani zostali do więzień, na kobiety i dziewczęta pozostałe we wsi, napadali tłumnie barbarzyńskie zbiry kozaków i żołdactwa i pomimo rozpaczliwej obrony nieszczęsnych kobiet, jęków i straszliwej walki na noże i siekiery, jakimi broniły się, sromotnie gwałcili je, wiedząc z góry, że starszyzna pochwali ich zbrodnie, a nawet do nich zachęci.

Za nieochrzczenie dzieci w cerkwi lud w tej parafii, jak wszędzie, uciskany był ciężkimi kontrybucjami, i często za namową popa, strażnicy usiłowali wykraść dziecię z domu i przymusowo je ochrzcić, lecz im się to w ogóle nie udawało, gdyż matki kryły, lub do sąsiadów w czasie wyjścia z domu odnosiły dzieci swoje, a wyrwać przemocą niemowlę lub starsze dziecię z rąk matki, było niepodobieństwem.

Gdy we wsi Babiance, do Daniela i Franciszki Szymczuków, niespodzianie wpadli strażnicy z pisarzem i porwać chcieli do chrztu prawosławnego kilkuletnie ich dziecię, ojciec zdjął swoje dziecię z pieca, objął je i położył się nad niem na ziemi. Strażnicy zbili go okropnie, podarli na nim odzież, wydarli mu wszystkie włosy z głowy, on mdlał kilka razy i jęczał przeraźliwie z dzieckiem, lecz nie wypuścił z rąk dziecka swego. Szczęściem, powracali wtedy ze dworu na obiad robotnicy, a słysząc jęki w domu Szymczuka, wpadli doń wszyscy, obronili go i wypędzili strażników, przeklinając ich i cara zarazem, co im taką zgotował dolę.

Strażnicy jednak, pomimo nieudanej próby, postanowili dopiąć swego, i po kilku miesiącach, gdy Szymczuki oboje wyszli w pole, wpadli przez okno do ich domu, jak złodzieje i wyszukawszy ukryte dziecię, ponieśli je czym prędzej do Ostrowa, do popa. Lecz do Ostrowa około 6 wiorst. Więc strudzeni strażnicy po drodze, przystanęli we wsi Jamach, weszli do karczmy odpocząć i wypić gorzałki, a dziecię Szymczuków ukryli w alkierzu żyda. Żyd zrozumiał co znaczy to dziecko, więc począł serdecznie częstować swoich gości i zabawiał ich, a żydówka tymczasem biednego chłopczyka przebrawszy za swoją dziewczynkę, kazała mu przejść przez izbę obok strażników do sieni, gdzie oczekujący ludzie z Jam porwali go i ukryli pomiędzy sobą.

Jakież było przerażenie strażników, gdy po kilkugodzinnym daremnym przetrząśnięciu mieszkania żydowskiego w celu odszukania ukradzionego dzieciaka, zrozpaczeni rodzice jego przybiegli i z furią wpadli na strażników, żądając oddania wykradzionego im z domu syna.

Tajemnica wykryła się. Naczelnik surowo ukarał niezdarność swoich strażników i na jakiś czas powstrzymało to policję od wykradania unickich dzieci do chrztu prawosławnego.

Wszystkie te, jak i powyższe wiadomości, czerpaliśmy z kilku źródeł poważanych, autentycznych i zgadzających się. Odpowiedzi ludu dosłowne z notowań unitów. (Przyp. pisz.).


Parafia Uścimów (dusz 1150).

Ks. Paweł Szymański, proboszcz, starzec powszechnie szanowany, bronił jako dobry pasterz parafii swojej przed nowością prawosławia, a świętą cerkiew strzegł od skalania rytuałem i nauką schizmatycką. W 1867 roku, parafianie z proboszczem oprzeć się nie mogli sile wojskowej, wyrzucającej organy z ich cerkwi i pocieszali się nadzieją, że może na tem skończą się okrzyczane reformy cerkiewne.

Lecz gdy ks. Szymański i parafianie coraz bardziej nalegani byli przez naczelnika powiatu i Popiela, aby katolickie śpiewy, książki do nabożeństwa i naukę katolicką uprzątnęli z cerkwi i gdy wreszcie ks. Szymański, jako wierny unita, wywieziony został w końcu 1873 roku do więzienia siedleckiego, a przysłano parafianom popa schizmatyckiego wraz z diakiem, którzy natychmiast sprowadzone ikony i prestoły pownosili do cerkwi, parafianie popa i diaka wyrzucili z probostwa, jako intruzów, a z cerkwi uprzątnęli wszystko, co było schizmatyckie i pownosili na powrót swoje unickie, usunięte przez popa świętości. Cerkiew następnie zamknęli i klucze ukryli.

Na lament popa i raporty naczelnika, przybywa do Uścimowa z rozkazu Gromeki 500 konnicy, to jest 300 huzarów i 200 kozaków, i przez dwa miesiące postoju na żołdzie i na karku unitów, okropnie zniszczyli parafię i lud skatowali srodze.

Unici jednak byli niezwyciężeni, popa nie przeprosili i prawosławnych świętości do cerkwi nie wnieśli. Kozacy bili ich do śmierci, rozciągniętych na śniegu, a rozwścieczonemu naczelnikowi każdy mężczyzna, każda kobieta i dziecię odpowiadali te bohaterskie słowa: „zabij, a schizmy nie przyjmę".

Wtedy naczelnik rozdziela parafię na części i każdego dnia pod kozackie baty inną powołuje wioskę, wysilając się w piekielnym dręczeniu biednych ludzi. Uścimów, Białka, Maszluki, Drozdówka, Kraśna, opasane były literalnie jakby łańcuchem kozaków, nie pozwalających unitom jednej wioski łączyć się z drugimi. 150 batów to była najmniejsza kara, którą każda kobieta, dziewczyna i dziecię nawet wycierpieć musiało za swoją stałość w wierze.

Lecz kiedy i części parafii okazały się tak samo wierne, bohaterskie i godne swojej całości, barbarzyńcy poczęli każdodziennie męczyć lud spędzony w jedno miejsce widokiem tyranii jego bydła, które przeznaczone na rzeź dla wojska padało ofiarą najokropniejszych męczarni i wyszukanego mordu, przed oczami swoich dobrych opiekunów i właścicieli.

Krańcowe to pastwienie się brudnego żołdactwa nad bydlętami trwało przez cały tydzień, i oprócz wywołania sprawiedliwej zgrozy, umocniło jeszcze bardziej unitów w ich świętej wierze i przywiązało więcej do religii, która podobne tyranie nie tylko z wyroków Bożych surowo potępia, lecz i opiekę nad niemymi bydlętami zaleca.

Potem naczelnik przeszedł do dręczenia unitów, pędząc ich wśród zimy zgłodniałych i nad wyraz zbiedzonych po ciężkich i odległych drogach, aby tak, albo ostatek już sił swoich wytrzęśli, albo ostygli w swoim świętym ogniu, który schizmatycy na próżno usiłowali w nich zagasić.

Lecz kiedy i to nie przynosiło barbarzyńcom oczekiwanych korzyści, naczelnik wybrał z pomiędzy unitów kilku wpływowych gospodarzy, jak: Grzegorza Kowalczuka, Filipa Uszaluka, Daniela Uszaluka, Bazyla z Białki, Jana Kunach, Jakóba Słowika i obowiązywał ich na rozmaite sposoby, aby i sami przyjęli schizmę i sąsiadów swoich do przyjęcia jej nakłonili, obiecując im za to wielkie nagrody i łaski monarsze. Lecz kiedy i ten pomysł naczelnika okazał się bezowocnym i wybrani unici odrzucili ze wzgardą te judaszowskie jego plany, naczelnik oświadczył im, że powróci znowu do batożenia upartych i że zabije ich jak psów, bo wszyscy unici są wrogami cesarza.

„Dopiero cośmy się z ran za wiarę i barłogu naszego podnieśli, odrzekli wybrani, a jeżeli Bóg nie opuścił nas dotychczas, to ufamy, że nas nie opuści i da nam umrzeć za Swoją świętą wiarę. A pan rób z nami, co ci się spodoba, wola wasza!"

Katował więc biednych wyznawców wściekły Moskal, drugi, trzeci i czwarty raz, a potem, gdy już i tyranowi samemu sprzykrzyło się obrzydłe rzemiosło schizmatyckiego apostolstwa, leczył poranionych unitów, aby potem zakuć ich w kajdany, odesłać do więzienia, lub wysłać w głąb Rosji.

Grzegorz Kowalczuk już się nie podniósł więcej ze swoich ciężkich ran, nahajkami mu zadanych. Ciało odpadało straszliwie od kości, utracił siły, leżał jak Łazarz, i w męczarniach swoich skonał wyznawcą, prawdziwym bohaterem wiary.


Parafia Zeszczynka (dusz 1.420).

Ks. Ludwik Łącki, starzec, sparaliżowany pod koniec życia, chociaż usunięty z probostwa i schizmy ostatecznie nie przyjął, lecz niedołężnym zachowaniem się swoim, powolnością dla Popiela i uniżonością dla naczelnika, przyjęciem rosyjskich kazań i ksiąg, których wcale nie rozumiał, wpływaniem na lud, aby był posłuszny rozporządzeniom władzy ~ wszystkie ten ksiądz polskości i katolicyzmu cechy z cerkwi pousuwał, a zaprowadził zwyczaje schizmatyckie, czym wiele złego cerkwi i parafii swej wyrządził. Lud w 75-cio letnim starcu szanował jego wiek sędziwy, szemrał na jego chwiejność ku prawosławiu, za wydanie organów policji, za zaprzestanie nauk katolickich w cerkwi, śpiewów, lecz nikt z parafian nie rzucił w oczy swemu proboszczowi obelgę, że jest schizmatyckim i że sprzedał owieczki swoje. Dopiero w 1874 roku, gdy parafianie ujrzeli w swojej cerkwi poustawiane nowe sprzęty i świętości prawosławia i nabożeństwo prawić im począł starzec podług rytuału schizmatyckiego, zebrali się parafianie na probostwie z płaczem i żądaniem, aby proboszcz ich wrócił do dawnego rytuału i z cerkwi wyrzucone ich rzeczy poświęcane, mszały, monstrancje, dzwonki etc. na powrót poumieszczał.

Ponieważ Łącki nie usłuchał prośby parafian i wypędził ich z mieszkania, a oprócz tego ukrył klucze cerkiewne z diakiem i starostą, unici zachęceni przykładem sąsiednich parafij, wszystkie rzeczy księdza i diaka, jako schizmatyków, wyrzucili z plebanii, do cerkwi zaś przystawiwszy drabiny, weszli przez okno, otworzyli następnie drzwi i wszystko co było schizmatyckie, wrota nawet carskie wynieśli na drogę, a swoje świętości dawne napowrót pownosili do cerkwi.

Ile parafia ta wycierpiała potem za swoją śmiałość, jak była batożoną, karana kontrybucją, postojem wojska, kajdanami, wysyłką do Rosyi, dość powiedzieć, że w imię prawosławia działali tu Walawskij, Gubaniew i Tur, sławne straszydła unitów. W końcu parafianom, zapędzonym na probostwo, kozacy pozrzucali czapki z głowy i to był dostateczny znak, że lud Łąckiego i schizmę jednocześnie przeprasza.


Parafia Rozwadówka (dusz 670).

Organy w 1867 roku strażnicy wyrzucili z cerkwi po kryjomu. Parafianie przez wzgląd na sędziwy wiek i zasługi ks. Michała Futasiewieża, swojego proboszcza, zachowali się spokojnie, lękając się, aby rząd na ukaranie ich śmiałości i oporu nie wywiózł im księdza.

W 1874 roku, gdy w miejsce ich dawnego proboszcza, przysłany został przez Popiela galieyanin, przewrotny Józef Blus, i natychmiast nowe zaprowadził zmiany w cerkwi i liturgii, parafianie wyrzucili go z plebanii, cerkiew oczyścili ze sprzętów schizmatyckich i klucze od niej ukryli.

Tur rozkwaterował piechotę i konnicę w parafii, wysilał się na ukaranie zuchwałych, że zbeszcześcili popa schizmatyckiego, a jednocześnie zmuszał do przeproszenia go, które wystarczyło, aby ogłosić urzędownie, że parafia dobrowolnie przyjęła prawosławie.

Naczelnik Tur tak straszliwie bił parafian Rozwadówskich, że mężczyźni po 500, a kobiety po 300 nahajów kozackich dostawali i obnażeni, obsypani śniegiem, na wpół żywi leżeli na mrozie.

Z pomiędzy katowanych wyznawców na wspomnienie zasługują: Nicefor Kościuszko, Łukasz Elczuk, Symeon Kościuszko, Jan Klimiuk, Wawrzyniec Klimiuk i kobiety bohaterskie: Katarzyna Chilczuk, Antonina Olesiejuk, Prakseda Kowalczuk. Wszyscy ci bici byli kilkakrotnie za to, że zachęcali innych do oporu. Leżeli biedni przeszło pół roku jak Łazarze, Tur zniszczył ich chudoby ze szczętem, a gdy wygoili się z ran, odesłano wszystkich do kryminałów. Po kilku latach żaden z tych wy- znawców nie pozostał przy życiu.

Wojsko wyszło z parafii, gdy już ani ziarna do życia, ani słomki na podścielisko, gałązki drzewa na opał nie było można znaleźć. Parafia poniosła materialnej krzywdy najmniej na 100.000 złotych.


Parafia Wisznice (dusz 1000).

Kiedy Tur wypędził z probostwa ks. Seweryna Zatkalika, że nie przyjął prawosławia, opierał się wprowadzeniu nowej organizacji cerkwi i zmiany rytuału i na lud wpływał nauką katolicką i powagą swoją, przysłano do Wisznic z Chełma młodego popa Mazanowskiego, którego natychmiast parafianie wyrzucili z probostwa i przyjąć musieli te same następstwa swojego czynu jak i powyższe parafie. Szczegółowy opis męczarni zatracony.


Parafia Hołowno (dusz 1.300).

W 1867 roku, parafianie zachęceni przykładem pasterza swojego, ks. Porfirego Dyakowskiego, który już staczał pierwsze utarczki z naczelnikiem i schizmą, nie pozwolili strażnikom wynieść organy z cerkwi.

Więc latem przybyło 300 kozaków do parafii Hołowno i naczelnik zażądał, aby za karę parafianie sami wynieśli swój organ z cerkwi i zaprzestali polskich religijnych śpiewów.

Otrzymawszy odmowną odpowiedź, kazał naczelnik otoczyć wioski, nikogo nie wypuścić na robotę w pole i codziennie zapędzać lud do kopania rowów przy drogach, lub zgarnianie błota. Kazał oprócz tego na wyżywienie wojska zabijać najpiękniejsze woły, karmne wieprze, barany. Ściągnął od każdego gospodarza po 5 rubli kary, sprzedawał inwentarz na licytacji w Wisznicach i za otrzymane pieniądze kupował wódkę, rozmaite zakąski i przyprawy dla kozaków. Wpływowych gospodarzy kazał naczelnik okuć w kajdany i odesłał do bialskiego kryminału. Nie mogąc jednak przełamać oporu parafian, aby sami wynieśli swoje organy, po trzech tygodniach oblężenia unitów, kazał kozakom organy wynieść potajemnie.

Niektórzy parafianie dowiedzieli się o tern, szczególnie ze wsi Mosty, więc przebiwszy się siłą przez kordon kozacki biegli do Hołowna przez pola, aby bronić świętości i honoru swojej cerkwi. Kozacy konno wyruszyli przeciwko unitom i lancami a nahajką rozbijali po głowach i kłuli lud bezbronny, inni znowu kozacy i strażnicy strzegący cerkwi, pałaszami i kołkami okładali kobiety co biegły z płaczem a przekleństwem, wyrwać z rąk schizmatyckich swoje cerkiewne przedmioty. Organ jednakże strażnicy wynieśli i pod silną eskortą odwieźli do Włodawy.

Po zakończeniu tej głośnej walki o organ, parafianie hołowneńscy zebrali się do swojego proboszcza na naradę, chcąc się dowiedzieć, jak on sobie postąpi wobec narzuconego mu rozkazu z Chełma, mawiania nauk w języku rosyjskim. W początku przeważało żądanie, aby ks. Dyakowski nie przestawał do nich odzywać się w cerkwi w języku polskim, później jednak po zastanowieniu się, że przez to mogą utracić swojego proboszcza, jako nieposłusznego Wójeickiemu i rządowi, a wtedy przyszłą im z pewnością schizmatyckiego popa, przystali na zdanie proboszcza, że w tak trudnym położeniu wypadnie mu odtąd zamilczeć w cerkwi i żadnych nauk nie prawić. Tak przetrwało do 1873 roku.

W tym roku w miesiącu Grudniu, naczelnik Tur przybył do Hołowna, wezwał ks. Dyakowskiego i parafian do zdecydowania się i podpisu, że ksiądz zastosuje się ściśle do wszystkich wydanych rozporządzeń Popiela i rządu, mających na celu zupełne oczyszczenie cerkwi unickiej z polskości i latynizmu a parafianie podpiszą się, że księdzu swojemu w tych zmianach i nowym nabożeństwie, ani przeszkadzać, ani do zarządu cerkwi wtrącać się nie będą.

Ksiądz Dyakowski, na postawione sobie żądanie naczelnika, wobec parafian swoich stanowczo oświadczył, że on jest Polakiem i katolikiem, więc ani swojej wiary nie złamie, ani narodowości się nie wyprze, a przyjęcie rozporządzeń Popiela i rządu, byłoby właśnie w jego przekonaniu, tą występną renegacją. Prócz tego, on jest pasterzem swoich parafian, więc i za nich i ze swoich czynności musi zdać rachunek przed Bogiem.

Parafianie po tych słowach swojego proboszcza powtórzyli to samo naczelnikowi, że i oni również jak ich pasterz są Polacy i katolicy, że odstępując od dawnych obrzędów i zwyczajów świętej cerkwi, wyrzekaliby się i wiary swojej.

Po tym oświadczeniu buntowniczym, jak naczelnik je nazwał, ks. Dyakowski, jako przywódca, wywieziony został do siedleckiego więzienia, a na jego miejsce zjechał pop Charłampowicz, którego strzegli kozacy.

Parafianie nie chcąc wywoływać daremnej i smutnej walki, już więcej do sprofanowanej cerkwi nie poszli, zaprzestali przystępować do Sakramentów w cerkwi swojej, a szukali pociechy religijnej i szli z modlitwą do kościołów katolickich.

W grudniu 1874 roku, unici idąc za przykładem sąsiednich parafii, wyrzucili z probostwa Charłampowicza. Pop zdał raport do naczelnika powiatu o tym zajściu i swoim położeniu i niebawem przybyło wojsko pod komendą tegoż naczelnika; otworzyć mieszkanie dla popa, posprawiać mu, za wyciśnięty grosz z parafian, nowe meble i sprzęty, ukarać zuchwałych buntowników, co się targnęli na carskiego świaszczennika i jednocześnie, ponieważ wchodziła ta sprawa w początek 1875 roku, zmusić parafian do przeproszenia popa, co urzędownie miało oznaczać dobrowolne przyjęcie prawosławia przez unitów.

Tur zniszczył parafię, obrał unitów ze wszystkiego, zlicytował resztę co przedstawiało jakąkolwiek wartość, wreszcie zakuł wielu w kajdany, trzymał ich we Włodawie w areszcie, lub wysyłał do bialskiego i brzeskiego kryminału.

Pop, idąc śladami swojego ojca, pierwszego zdrajcy Chrystusa, apostoła Judasza, dręczony wyrzutami sumienia, z pijaństwa i rozpaczy powiesił się na hańbę prawosławia.


Do Rosyi, z tej parafii, po roku przeszło więzienia, pomiędzy innymi wysłani zostali:

1) Andrzej Naumiuk,
zostawił żonę i troje dzieci.

2) Stefan Zyruk,
pozostawił żonę i troje dzieci.

3) Piotr Zyruk,
zostawił żonę i jedno dziecko, ten jednak zdołał uciec z wygnania, powrócił skrycie do domu, zabrał żonę i dziecko i uciekł do Galicyi, wyrzekłszy się gospodarstwa, aby za granicą z pracy rąk się utrzymać.

4) Stefan Tymoszuk,
zostawił żonę i dwoje dzieci.

5) Onufry Greczuk,
zostawił żonę i dwoje dzieci.

6) Tymoszuk, brat pierwszego,
zostawił również żonę i dwoje dzieci, matkę, dwóch braci bliźniąt, których obu naczelnik oddał do wojska, pomimo służącego jednemu z nich prawa pozostania w domu.

Parafię zniszczono na 120.000 złotych.


Parafia Opole (dusz 2.000).

Ponieważ proboszcz tej parafii, Grzegorz Górski, stary i wahający się człowiek, chylił się ku schizmie i rozporządzeniom Wójcickiego, a następnie rozkazy Popiela przyjmował i nawracał lud do pogodzenia się z wprowadzonymi do cerkwi zmianami, organy wydał strażnikom po kryjomu i dalej na obranej tak drodze szedł i prowadził za sobą parafian; w 1874 roku, gdy zaprzestał używać monstrancji w cerkwi, przenoszenia przy Mszy mszału i lekceważąco odzywał się o św. Jozafacie, parafianie nie zważając na jego wiek i tyloletnie z nim pożycie, wypędzili go z plebanii, wyrzucili za nim rzeczy jego i cerkiew oczyścili ze schizmatyckich nowości.

Tur wysilał się na uspokojenie oburzonych na popa parafian, bił ich nielitościwie, niszczył okropnie kontrybucjami, wyrżnięciem dobytku, licytacją sprzętów gospodarskich, skrzywdził ich materialnie przeszło na 120.000 złotych; wreszcie, do zebranych na placu wyznawców wiary, przyprowadził popa i oświadczywszy mu sam, że go parafianie przepraszają, na tym zakończył w Opolu swoją schizmatycką misję.


Parafia Lubień (dusz 2.400).

Kiedy Wójcicki usunął ks. Jana Charłampowicza z dziekanii i probostwa lubieńskiego i wysłał go do Rosji, jako mającego wpływ wielki, nie tylko na swoich parafian, lecz i na kondekanalnych kapłanów i śmiało opierającego się wszystkim jego i Gromeki rozporządzeniom, parafianie dostali galicjanina, Jana Płocińskiego, wprowadzonego w obowiązki proboszcza przez naczelnika i żandarmów.

Parafianie Lubienia nie mieli odwagi wypędzić popa i sprowadzić na siebie prześladowanie rządu, który inne parafie materialnie zniszczył, odebrał zdrowie a nawet i życie niektórym unitom, więc godząc obowiązki sumienia z krytycznym swoim położeniem, zaprzestali chrzcić dzieci, zawierać śluby małżeńskie, uczęszczać do cerkwi, do której nawet biskup Kuziemski nie mógł ich przekonać i pociągnąć.

Dopiero gdy w Grudniu 1874 roku, dano hasło na Podlasiu do wyrzucania z probostw schizmą skalanych popów, i oczyszczania ze sprzętów prawosławia sprofanowanych cerkwi unickich, wtedy i parafianie lubieńscy wynieśli z probostwa wszystkie rzeczy popa Płocińskiego i jego samego wypędzili.

Ponieważ pop ten ufny w Popiela i siłę kozaków Gromeki, hardo unitom się stawił, gdy przyszli go wyrzucać, lżył ich ostatnimi słowami rosyjskiego języka, groził zemstą, a nawet z kijem w ręku rzucił się na nich i najbliższych bić począł; unici idąc za przykładem popa, odpowiedzieli mu tym samym dobitnym argumentem i bez ceremonii rozłożywszy go na śnieżnym kobiercu, dotkliwie go obili. Że go żywym puścili, pop zawdzięczał usilnym i wymownym prośbom swoim, aby mu darowali życie. Puścili go unici, z nauką zarazem, aby kijem z ludźmi nie wojował i oświadczyli, że nigdy by się nie targnęli na niego, gdyby on im do tego nie wskazał drogę i własnym nie zachęcił przykładem.

Dalej idzie nieszczęsna a zwykła na unii kolej rzeczy. Przychodzi do lubieńskiej parafii wojsko na czteromiesięczny postój, niemiłosierne odbywa się codziennie batożenie unitów: raz pędzeni są tylko do podpisu na schizmę, drugi raz tylko do przeproszenia popa, gdy zaś trwają statecznie w swoim uporze i ani schizmy podpisem, ani ukłonem popa uszanować nie chcą, kozacy i wojsko niszczą biednych unitów ze szczętem, naczelnik i strażnicy licytują ich chudobę, wpływowych kują w kajdany i jak złoczyńców wysyłają do Rosji, w końcu, zostawiwszy we wioskach obdarte ze wszystkiego mienia i ogołocone chatki, puste stodoły, a łzy i przekleństwa opuchłych z choroby i głodu unitów, barbarzyńcy z pieśnią i tryumfem spieszą na obchód urzędowego odpustu w Biały i Janowie, rzekomo dobrowolnego połączenia się unii ze schizmą.


Parafia Parczew (dusz 2.300).

W tej parafii, granie na organach i cerkiewne pieśni w polskim języku, wywołały starcie pomiędzy rządem a unitami. Kiedy bowiem strażnicy i żandarmi zabraniali organiście grać na chórze, parafianie pędzili organistę do grania i ten, chociaż zagrożony przez strażników karą, musiał spełniać wolę parafian, swoich chlebodawców, którzy też za niego płacili kontrybucję. Gdy wreszcie organista został uwięziony, unici sami szli na chór, śpiewali i grali nabożne pieśni jak umieli.

Za to lekceważenie woli rządu, naczelnik nałożył na każdego parafianina karę 3 rs., gdy to okazało się niedostatecznym, nałożył 5 rs., potem 6, następnie 8, dalej 10 i 15 rs., a kiedy i to było bezskutecznym, wybierali strażnicy śmielszych unitów do aresztu włodawskiego, radzyńskiego i miejscowego. Lecz gdy śmiałych unitów nie zabrakło w parafii, i miejsce uwięzionych zajmowali inni, tak, iż religijny śpiew polski różańca i nabożnych pieśni, jak również granie na organach, chociaż nie artystyczne, nie ustawało w parczewskiej cerkwi, strażnicy z burmistrzem miasta wywoływali często gorszące i świętokradzkie walki z unitami w samejże cerkwi i ośmielali się nie tylko przeszkadzać im śpiewać w świętem miejscu, lecz i siłą spychali ich z chóru, a wtedy nabożeństwo i śpiew zamieniał się w zgiełk, wrzask i walkę uliczną w domu Bożym.

Na sprawców tych oburzających i bezbożnych scen nie było kary, bo schizma wydała wojnę katolicyzmowi, więc deptała go w jego własnych świątyniach.

Arandarenko widząc że ze swoimi strażnikami jest bezsilny zmusić parafian do uległości i poszanowania rządowych rozkazów, z piechotą i kozakami przybył do Parczewa, w mieście i po wsiach oblegał unitów, każdemu gospodarzowi w kwaterował 8 żołnierzy i postawił mu na stajni 4 konie kozackie, wszystko na żołdzie i utrzymaniu unitów.

Wojsko stało tak 7 tygodni przez Sierpień i Wrzesień, zmuszało unitów do kopania rowów, oczyszczania dróg z błota, wypędzało ludzi z końmi na dalekie i bezcelowe furmanki, na robotę zaś w pole nie wypuszczało nikogo ze wsi. Tym sposobem Arandarenko pognoił na polu owies unitów, groch, grykę i nie dał im oziminy w swoim czasie zasiać. W końcu, nie mogąc zmusić unitów do przyrzeczenia, że w cerkwi zaprzestaną religijnych śpiewów polskich, naczelnik kazał strażnikom organy z cerkwi wynieść i na tym zakończył tę sławną wyprawę na unitów parczewskich.

W początku Listopada 1874 roku, kiedy unici wyrzucać poczęli z parafii zeschizmaczonych popów, ks. Michał Zatkalik, proboszcz parczewski, chwiejny w zasadzie i usiłując pogodzić kapłana katolickiego charakter z wymaganiami rządu i Popiela, prosił poufnie parafian swoich, aby mu w cerkwi nie pozwalali odprawiać Mszy św., gdyż on musi zaprowadzić w niej nowiny schizmatyckie, oświadczając przy tym, że się gniewać na nich nie będzie, gdyby go nawet i czynnie znieważyli. Sądził Zatkalik, że tym sposobem ducha swego zamaskować potrafi i wejdzie na pośrednią drogę, na której jednocześnie u parafian swoich, jak i u Popiela, będzie dobrze widzianym.

Jednakże, aczkolwiek mistrzowskim zdawał się ten plan w teorii, w praktyce okazał się bardzo lichym i dał naukę, że tylko na scenie teatralnej, nie zaś u ołtarza, wolno odgrywać dwulicową komedię.

Parafianie parczewscy i bez zachęcenia proboszcza, gdy we mszy zauważyli widoczne jego zmiany, oburzeni, jednej niedzieli wypchnęli go z cerkwi, a drugiej wyrzucili go nawet z probostwa, nazywając go słusznie komediantem Popiela, co ze swoją judaszowską sztuką, u ołtarza Bożego chce zasiąść, a zdradzić lud wierny. Parafianie przy tym zrobiwszy właściwy porządek w cerkwi, jak dzieci matkę otoczyli ją troskliwością swoją i stanęli na jej straży.

Na czwarty dzień widząc zbliżające się wojsko, parafianie pobiegli tłumnie ku swojej świątyni i upadli krzyżem wokoło niej, rozpaczliwie śpiewając i płacząc.

Naczelnik Tur kilkakrotnie wzywał lud, aby odstąpił od cerkwi, lecz słów jego nikt nie rozumiał, głosu nie słyszał, każdy z płaczem śpiewał a modlił się.

Więc na rozkaz Tura, wojsko poszło po karkach i głowach unitów, deptało obcasami, bito ich osadami karabinów, lecz widząc, że prędzej da się zabić unita, niż od swojej cerkwi odstąpi, poczęli żołnierze za nogi lub za włosy wyciągać ich z cmentarza na drogę i tam straszliwie batożyć a nie puszczać ku cerkwi.

Po zdobyciu cerkwi. Tur kazał cerkiewne drzwi odbić, wyrzucone schizmatyckie sprzęty i prestoły pownosić, kobiety i młodych rozpędzić do domów, a mężczyzn zapędzić na noc do żydowskiej szkoły, skąd nazajutrz wielu, jako przywódców, wysłał powiązanych do siedleckiego i bialskiego kryminału i do włodawskiego aresztu.

Kiedy Tur zapędzał mężczyzn do żydowskiej bożnicy, kobiety zebrały się i w momencie zaległy drzwi cerkiewne, wzbraniając żołnierzom wnosić ich prestoły do świątyni.

Uwiadomiony Tur o tym energicznym wystąpieniu kobiet, przybiega natychmiast pod cerkiew, rozkazuje kozakom bić kobiety nahajkami po rękach, po głowach, a gdy i to było bezskuteczne, każe rozciągać na cmentarzu każdą z kolei i batożyć bez litości, a potem za włosy wyciągać na plac i pędzić, lub skatowane wlec wszystkie do domów.

Po tym pogromie kobiet, wojsko rozeszło się po kwaterach, a Tur polecił strażnikom powołać nazajutrz unitów do kancelarii, dla ogłoszenia im cesarskiej woli.

Nazajutrz, gdy rozkaz jego spełniono. Tur wyszedł do zebranych unitów i rzekł mniej więcej te słowa: „Wy nienawidzicie prawosławia, ale i nie znacie waszej unii. Unia czysta — to prawosławie, dziś czas abyście je przyjęli, a cesarz daruje wam wszystko, coście nabroili przeciwko jego woli i porządkowi. Kto pójdzie z was tu, na lewą stronę, będzie dzieckiem cesarza i prawosławnym, a kto tam, na prawo stanie, będzie odszczepieńcem, wrogiem cesarza i surowo karany będzie".

Na to wskazanie prawicy i lewicy, wszyscy przeszli na prawą stronę, odpowiadając naczelnikowi: „Ponieważ na sądzie Bożym, błogosławieni mają być po prawej stronie, więc i nam dziś bezpieczniej jest trzymać się tej samej strony, błogosławionej tu i w przyszłości.

Tur rozgniewany nakłada na unitów po 10 rs. kary, dodając, że jeżeli jutro na lewą stronę nie przejdą, ściągnie z nich po 20 rs., na trzeci dzień 30 i tak dalej stopniowo powiększać będzie karę, aż nie złamie ich oporu.

Po kilku jednak dniach, nie wymógłszy nic na unitach, naczelnik kazał niektóre ich rzeczy zagrabić i zlicytować i pozostawiwszy wojsko na utrzymaniu parafian odjechał do Włodawy.

Unici pozostawieni na łasce żołnierstwa, z domów pouciekali do lasu i pokryli się. Strażnicy schwytawszy sołtysa ze wsi Kostry, Mikołaja Kuźmiaka, za to, że nie chciał im powiedzieć, gdzie się skryli unici, tak go okropnie zbili, że pokrwawiony z miejsca ruszyć się nie mógł. Dzieci zawlekły swojego ojca do domu, leżał cztery tygodnie jak Łazarz i umarł w ciężkich boleściach.

Mężczyzn prawie nie było w parafii, gdyż jedni z nich byli w kryminałach, drudzy kryli się po lasach, pozostałych wypędzali strażnicy na furmanki i posyłki, żołnierze więc sami młócili zboże w stodołach unitów, dla siebie i koni swoich, zabijali inwentarz, niszczyli i kradli mienie wyznawców. Roje żydów oblegały to szatańskie wojsko i bogaciło się pracą unitów.

W domu pozostawały tylko kobiety, dziewczęta i dzieci, które obierać musiały kartofle do żołnierskich kotłów, znosić i rąbać drzewo, pilnować ich ognia. Lecz gdy żołdactwo swawolne i barbarzyńskie targnęło się na cnotę kobiet i dziewcząt unickich, biedne te ofiary wyuzdanego bezwstydu i gwałtu, wyrzekłszy się domów swoich, uciekły do lasu, lub poukrywały się w domach łacinników, aby ocalić cnotę swoją przed moskiewską orgią.

Wojsko to kwaterowało w parafii parczewskiej trzy miesiące blisko i zniszczywszy ją strasznie, odeszli z niczym. Unicki Porczew i wioski : Laski, Glinnystok, Zminne, Kostry, Chmielów, Białka, Nietiuhy, Uchnin, Bendnarzówka, Buradów, Milanów, Stępków, Wierzbówka, Cichostow, Somin, pustkami świeciły, jak gdyby tu najstraszliwsza nieprzyjacielska wrzała wojna i zniszczenie. Ani ludzi, ni dobytku. Domy, stodoły i obory bez drzwi, wszędzie kupy gnoju. W domach ani ławki, ni stołów, strzechy poobdzierane, płoty popalone, okien ani śladu, wewnątrz poobalane kominy i piece.

Oto obraz wierny zmarnowania siedzib, pracy i mienia unitów parczewskich, przez walecznego Tura, ze swoją czeredą stepową, to pomnikowe świadectwo bohaterstwa unitów i stałość ich w świętej wierze ojców. Straty poniosła parafia około 500.000 złotych.


Umarli wyznawcami w męczarniach:

1) Mikołaj Kuźmiak,
sołtys powyżej wzmiankowany.

2) Franciszek Grabowski,
gospodarz, lat 35, zbity okrutnie, wytrzymawszy potem więzienie przez wiele miesięcy w kajdanach, opuchł straszliwie i umarł, pozostawiwszy żonę i 3 dzieci.

3) Żona Franciszka Teleckiego

4) Żona Aleksandra Michaluka.

Wywiezieni w głąb Rosyi, jako przywódcy unitów, po- między innymi :

1) Michał Gzuryło,
zostawił żonę i 4-ro dzieci.

2) Piwowarczuk,
zostawił żonę i troje dzieci.

3) Józef Michaluk,
wywieziony od żony i jednego dziecka.

4) Piotr Sciuba,
zostawił żonę i dwoje dzieci.

5) Andrzej Szwaj,
zostawił żonę i dwoje dzieci.

6) Andrzej Michaluk,
utracił żonę w prześladowaniach za wiarę, wywieziony od 4-ga dzieci sierotek.

7) Jan Telecki,
zostawił żonę i 7-ro dzieci.

8) Franciszek Telecki,
żonę utracił w prześladowaniu i wywieziony od 5-ga sierot.

9) Józef Danilkiewicz,
żonę utracił w prześladowaniu i wywieziony od 5-ga sierot.

10) Tomasz Matejczuk,
zostawił żonę i troje dzieci.

11) Jan Matejczuk,
pozostawał żonę, starą matkę i jedno dziecię.

12) Jan Panasiuk,
wywieziony od żony, 3-ga dzieci i rodziców staruszków.

13) Onufry Talarko,
wywieziony od żony, 2-ga dzieci i starych rodziców.

14) Onufry Panasiuk,
zostawił żonę i 6-ro dzieci.

15) Piotr Panasiuk,
zostawił żonę i 5-ro dzieci.

16) Grzegorz Bzoma,
zostawił żonę i 7-ro dzieci.

17) Mikołaj Daciuk,
zostawił żonę i 7-ro dzieci.

18) Mikołaj Jaszczuk,
zostawił żonę i 5-ro dzieci.

19) Szymon Kościańczuk,
zostawił żonę i 4. dzieci.

20) Filip Ghomiuk,
zostawił żonę i jedno dziecię.

21) Eliasz Ghomiuk,
zostawił żonę i 5-ro dzieci.

22) Antoni Talarko,
zostawił żonę i 6-ro dzieci.


Parafia Kodeniec (dusz 1600).

Gdy Jan Bielawski, przewrotny świaszczennik i bez wiary, w 1866 roku począł parafian uczyć w duchu schizmatyckim, za to powołany został przez Wójcickiego na proboszcza i błagoczynnego do Włodawy, a do Kodeńca przysłano świaszczennika Jana Zańskiego, który również w tymże duchu i podobne parafianom prawił brednie, lecz oprócz tego, że potajemnie strażnikom wydał organy z cerkwi, innych przedmiotów cerkiewnych nie usuwał i zastosowywał się do dawnych zwyczajów.

Gdy w 1873 roku, przybył do Kodeńca na proboszcza odstępca wiary Jozafat Urban i ten zaraz wyrzucać począł z cerkwi wszystkie dawne unickie świętości i odprawiać liturgię prawosławną, parafianie wyrzucili go z cerkwi i probostwa. Naczelnik Tur mścił się srodze za ten postępek parafian. Więzieniem, kontrybucją i innymi karami okupić musieli śmiałość swoją w obronie świętości cerkwi i ich sumienia okazaną.

W 1875 roku, 3 roty piechoty i 200 kozaków nawracało tu na prawosławie. Wojsko postojem wyrżnęło woły, wyciągnęło pieniądze i pożarło zasoby pracy włościan. Odebrało im zdrowie katowaniem i zapędzaniem do robót ciężkich. Zbiry zniszczyli gospodarstwa i odeszli, obiecując przyjść na jesień powtórnie.

Więzienia też zapełnili parafianie Kodeńca i do Rosji dość ich zostało wysłanych, z tych jednak zanotowany jest tylko jeden: Mikołaj Łopatniuk.

Takie samo apostolstwo prawosławia i prześladowanie za wiarę nawiedziło parafie: Uhrusk. Polubicze, Sosnowice, Różankę, Wereszczyn, Wereszczyńską - Wolę, Holę, Hańsk, Horostyty, Wołowską - Wolę, Dołgoliska, Kolechowice, Lejno, Motwicę, Kossyn, Wytyczno. Parafie te poniosły strat materialnych około 800.000 złotych, przeszło 100 unitów do głębokiej Rosji wysłanych zostało, kilkunastu męczenników skonało od batów lub w więzieniu, lecz żaden unita nie skalał ręki swojej i sumienia dobrowolnym podpisem na prawosławie.


* * * * *

Ks. Józef Pruszkowski, pseud. P.J.K. Podlasiak
Przedruk z:
Martyrologium: czyli Męczeństwo Unii na Podlasiu